Wydawnictwo

Wydawca

Książki Antyku - wydawane obecnie

Książki Antyku wydane w antykomunistycznym podziemiu

 

< powrót

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

< powrót

Stworzenie warunków dla przyszłości

Michał Filek – „Tygodnik Polski” Nr 36, 2.X.1993r.

 

Mylą się ci, którzy utrzymują, że problem nie prze­prowadzonej lustracji i dekomunizacji nikogo już w Polsce nie obchodzi. Owszem, tematem numer jeden wszelkich dyskusji o kraju jest jego sytuacja gospodar­cza, jednak bardzo często obie te kwestie są ściśle ze sobą wiązane. Z rozmów tych bowiem wyłania się obraz Polski wciąż, spętanej układem postkomunistycznym, rządzonej przez ludzi z układem tym powiązanych lub służących mu, w każ­dym razie bardziej dbających o jego (a przy tym własne) interesy, aniżeli o interesy zwykłego obywatela. Być może jest to obraz nieco przejaskrawiony, trudno Jednak wymagać od tzw. „szarego człowieka” głębszej analizy tego problemu czy subtelniejszych wypowiedzi. Ten „szary człowiek” widzi po prostu, że on sam z trudem wiąże koniec z koncern, gdy jednocześnie rosną imperia takich ludzi, jak chociażby były funkcjonariusz SB, dzisiaj zaś miliarder, Aleksander Gawronik z Poznania, czy były „cinkciarz” i współpracownik mili­cji, a obecnie potentat finansowy, Janusz. Stajszczak z Byd­goszczy. Obaj panowie zatrudniają w swoich licznych fir­mach rzesze byłych aparatczyków partyjnych i funkcjonariu­szy Służby Bezpieczeństwa, którzy nic przedostali się przez sito weryfikacji. Obaj, mimo toczących się przeciwko nim (bardzo niemrawo) śledztw, ośmielili się nawet stanąć w szranki wyborcze do parlamentu. To tylko dwa przykłady, a można je mnożyć bez końca.

Podczas mojego niedawnego pobytu w Polsce nabyłem m. in. pracę ANDRZEJA ZYBERTOWICZA, „W UŚCISKU TAJNYCH SŁUŻB”. Nie zdążyłem jeszcze zabrać się do niej, gdy z sydnejskich „Wiadomości Polskich” dowiedzia­łem się, iż jej autor przebywa aktualnie w Sydney właśnie. Sięgnąłem natychmiast po książkę... Jest to, moim zdaniem, najlepsze opracowanie zajmujące się problematyką lustracji i dekomunizacji.

„W uścisku tajnych służb” składa się z obszernego wstę­pu, trzech części i dwóch aneksów („Struktura MSW i MON - lata osiemdziesiąte” oraz „Notatka metodologiczna”). Ca­łość opatrzona jest licznymi przypisami, bowiem dzieło Andrzeja Zybertowicza, doktora socjologii, pracownika nau­kowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, nie ma nic wspólnego z propagandowymi opracowaniami tego zagadnienia przez polityków i dziennikarzy, lecz jest w peł­nym tego słowa znaczeniu pracą naukową.

Nie zgadzam się, że wśród współczesnych sporów o Pols­kę, spór o lustrację i dekomunizację (...) jest w istocie mało ważny i ma charakter zastępczy. Moim zdaniem, należy do sporów podstawowych — rozpoczyna swoją książkę Zybertowicz. Jej celem - jak pisze - jest przekonanie ludzi prze­ciwstawiających się idei lustracji i dekomunizacji z powodów intelektualnych i moralnych, którzy uważają, że jej rzecznicy hołdują bezpodstawnym, poronionym wizjom spiskowym, którzy sądzą, że jej realizacja może przynieść więcej szkód, krzywd i zamieszania niż pożytku. Podkreśla przy tym, że nie jest związany z żadną siłą polityczną, ani z - jak to nazywa - strefami żandarmeryjnymi. Nie jest uczestnikiem a jedynie obserwatorem życia publicznego. Zapytany o system wartości, z którym sympatyzuje, odpowiada, iż jest to model demokratycznego państwo prawa.

Ujmując problem jak najogólniej, przeprowadzeni lustracji i dekomunizacji jest dla Zybertowicza niezbędne przede wszystkim dlatego, że Polska wciąż jeszcze znajduje się na stadium odzyskiwania niepodległości, uwalniania się spod wpływów obcego mocarstwa, które zachowało w naszym kraju niejawnych reprezentantów swoich interesów. Ponadto proces ten splata się z gruntowną przebudową gospodarki, co skokowo zwiększa stopień zagrożeń i wymagań stojących przed młodym państwem. W tej sytuacji newralgiczne dla bezpieczeństwa państwa funkcje publiczne powinny być obsadzane wyłącznie przez osoby spełniające specjalne warunki i podlegające specjalnym procedurom sprawdzania. Nie można przy tym – podkreśla autor – stosować podstawowe reguły praworządności, jaka jest zasada domniemania niewinności. Zastąpić ją powinna zasada dmuchania na zimne, jeśli tylko powstają uzasadnione podejrzenia, iż dana osoba ze względu na swoją biografię może być podatna na szantaż, przekupstwo czy sympatie ideowe w stosunku do wrogów państwa, uznaje się, iż osoba ta funkcji z danej listy stanowisk pełnić nie może. Jakże daleka od tego trafnego postulatu Zybertowicza jest polska praktyka: tu nawet nie obowiązuje zasada domniemania niewinności, tu, nawet w przypadku powstania uzasadnionego podejrzenia, w ogóle nie wszczyna się postępowania!

Pierwsza cześć książki, zatytułowana „Służby specjalne /samolikwidacja/ komunizmu”, poświęcona jest „okrągłemu stołowi”, omawia trzy rodzaje zabezpieczeń nomenklaturowych oraz zawiera dwa rozdziały szczególne: jeden poś­więcony w całości prezydentowi Lechowi Wałęsie, drugi -Adamowi Michnikowi.

„Okrągły stół” nazywa autor odwrotem kontrolowanym. W świetle przedstawionych przez niego argumentów, jest to określenie ze wszech miar trafne. Sednem tego przedsięwzię­cia było bowiem podzielenie się władzą, a nawet oddanie jej tym, którzy byli w stanie spacyfikować wzburzone masy. Chodziło o to, aby rękoma solidarnościowych elit odsunąć groźbę niekontrolowanego wybuchu społecznego, a zarazem ręce te spętać na tyle, by nie mogły obrócić się przeciwko od­dającym władzę. Chodziło o to, aby zrzekając się swojej pozycji politycznej zapewnić sobie z jednej strony bezkarność, nietykalność, z drugiej zaś mocną pozycję ekonomiczną. Zybertowicz nie dopatruje się w „okrągłym stole” spisku elit obu stron. Wystarczyła fraternizacja, bruderszafty. By zobaczyć, kto z kim w Magdalence popijał, wystarczy zerknąć do książki rozmów z Kiszczakiem, gdzie zamieszczono zdjęcia - pisze autor. Zerknąłem. Jest tam dzisiejszy pan prezydent, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Jacek Kuroń, Jan Lityński i dominu­jący zdecydowanie nad nimi wszystkimi, roześmiany od ucha do ucha, przepijający do czerwonych i czule się z nimi obej­mujący Adam Michnik. Tak właśnie, wśród toastów, bruder­szaftów i uścisków rysowano kształt przyszłej Polski.

Później zaś, 26 czerwca, już po tzw. „kontraktowych wy­borach”, ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych i szef bezpieki. gen. Henryk Dankowski wystosował do komendantów wojewódzkich urzędów spraw wewnętrznych w całym kraju tajną instrukcję, zalecającą kontynuowanie kontaktów operacyjnych z nowymi posłami „solidarnościowymi”, będącymi dotychczas agentami tajnych służb. Czy przeciwnicy lustracji potrafią przekonać kogokolwiek o tym, że gen. Dan­kowski uprawiał wówczas sztukę dla sztuki?

Wśród zabezpieczeń interesów nomenklaturowych roz­różnia autor trzy: polityczne, ekonomiczne i agenturalne.

Tymi pierwszymi był kontraktowy Sejm, nowy Senat, pre­zydentura dla Jaruzelskiego i ustawa abolicyjna z maja 1989 r. Należałoby tu - jak sądzę - dodać jeszcze pozostawienie w rękach komunistów niektórych newralgicznych resortów, jak np. MON czy MSW. Wszystkie one okazały się jednak niewystarczające; inicjująca „okrągły stół” nomenklatura nie zdołała przy ich pomocy zachować pozycji grupy panującej.

Zabezpieczenia ekonomiczne rozpoczęto wdrażać już od 1982 r., a polegały one - najogólniej rzecz ujmując - na zawłaszczaniu przez nomenklaturę majątku państwowego, a później na wpychaniu swoich ludzi do różnego rodzaju no­wych firm i spółek.

Zabezpieczenia agenturalne wreszcie, to przede wszyst­kim głęboka penetracja środowisk opozycyjnych i - nieste­ty - werbowanie w tych środowiskach agentów. I znów za­pytam przeciwników lustracji, czy są w stanie przedstawić jakiekolwiek argumenty obalające tezę, że niczym innym jak szantażem była odpowiedź Wojciecha Jaruzelskiego na pyta­nie „Gazety Wyborczej” o to, czy liczy się on z oskarżeniem go przed Trybunałem Stanu. Myślę, że wszyscy, którzy chcą taki spektakl urządzić powinni się nad tym dobrze zastanowić. Mogą spaść różne aureole - powiedział generał.

Zybertowicz charakteryzuje dokładnie ten rodzaj zabez­pieczenia, a jednym z ciekawszych przykładów, jakie przyta­cza jest pismo szefa bezpieki woj. katowickiego z dnia 21.09.1981 r. zawierające koncepcje działań wobec Zarządu Re­gionu Śląsko-Dąbrowskiego i Krajowej Komisji Górniczej Solidarności dowodzące, jak głęboko spenetrowane były te ośrodki, bądź co bądź opozycyjne i jak bezpieka była w stanie manipulować nimi przy pomocy swoich w nich agentów. Analizuje też autor bezpieckie - w istocie rzeczy - działa­nia kontrwywiadu wojskowego. W tym fragmencie znajduje­my z kolei „smakowity kąsek” zahaczający o Australię. Otóż jest w nim mowa o Janie Majewskim, w latach 60 pracowni­ku ambasady PRL w Londynie, wydalonym z Wielkiej Bry­tanii za szpiegostwo (był on w rzeczywistości pułkownikiem wywiadu). W 1985 r. został on wiceministrem spraw zagranicznych, odpowiadającym za stosunki z Australią, Japonią, Chinami i innymi krajami azjatyckimi. Ten agent tajnych służb PRL (a zapewne i KGB) pełnił tę funkcję do połowy 1992 r. (!), a obecnie jest dyplomatą Rzeczypospolitej w Pa­kistanie.

W rozdziale poświęconym prezydentowi RP Zybertowicz nie stara się przekonać czytelnika, iż Lech Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB. Autor przytacza natomiast szereg dziwnych posunięć i wypowiedzi głowy państwa świadczą­cych co najmniej o tym, iż był on i nadal pozostaje manipulo­wany przez komunistyczne służby specjalne i ich pozostałoś­ci, że - niestety - był i jest narzędziem w ich rękach. Jego postępowanie w czasie puczu moskiewskiego jest tylko jed­nym z wielu przykładów. Na przypomnienie zasługuje także pewne posunięcie prezydenta, który doprowadziwszy do oba­lenia rządu Jana Olszewskiego „za teczki”, sam wydobył na światło dzienne sprawę agenta „Zapalniczki”. Wałęsa wyko­rzystał tu akta operacyjne służb specjalnych do gry politycz­nej o własne, nie narodowe interesy. Cała ta sytuacja bardzo źle świadczy o poziomie naszej prezydentury - konkluduje Zybertowicz.

Autor nie przekonuje również czytelnika do tego, iż agen­tem tajnych służb był Adam Michnik, powołuje jednak szereg przykładów na to, iż obecny szef „Gazety Wyborczej” był co najmniej przedmiotem ich licznych gier operacyjnych. Jak to się np. działo, że mógł on w więzieniu pisać artykuły, a nawet książki i przekazywać je na zewnątrz do publikacji w podziemnych czy zagranicznych wydawnictwach? Nigdy tego nie wyjaśnił. Jak to się stało, że jemu właśnie umożliwiono wgląd do archiwów MSW, do najtajniejszych materiałów resortu? Dlaczego konsultował się on w okresie „okrągłego stołu” z Jerzym Urbanem, lansował aparatczyka Aleksandra Kwaśniewskiego, przeciwstawiał się znacjonalizowaniu ma­jątku PZPR, krytykuje histerycznie wszelkie próby ujawnienia agentów, promuje Wojciecha Jaruzelskiego? Dlaczego jego „Gazeta Wyborcza” bagatelizuje wątek zagrożenia ze strony Moskwy, dlaczego nie zauważała przez długi czas afery FOZZ, dlaczego nie dostrzega, a jeśli już musi dos­trzec, to wykpiwa książki, które znikają z półek w ciągu kilku dni, ale dla Michnika są „niesłuszne” (np. „Lewy czerwco­wy”), z drugiej zaś strony przedrukowuje fragmenty memuarów komunistów i to jeszcze przed ich wydaniem w formie książkowej (np. wynurzenia Czesława Kiszczaka)? Na pyta­nia te Zybertowicz nie udziela odpowiedzi, zastanawia się jednak nad tym, czyim interesom Michnik faktycznie sprzyja, przemilczając i bagatelizując na łamach swojego pisma wiele ważnych dla Polski spraw. Zastanawia się też, czy młodzi, zdolni dziennikarze „Gazety Wyborczej” zdają sobie sprawę z tego, w jakiej uczestniczą zabawie.

Autor przyznaje, iż jego uwagi dotyczące Wałęsy i Mich­nika oparte są tylko na poszlakach. Czy wobec tego jednak - pyta - można powiedzieć, iż są to postacie o nieposzlakowa­nej opinii?

Druga część książki, zatytułowana „Służby specjalne i układ postkomunistyczny”, to – upraszczając - zbiór przy­kładów na ciągle istnienie układu postnomenklaturowego i przeżarcie państwowych struktur agentura, to wreszcie os­trzeżenie przed wynikającymi stąd niebezpieczeństwami. Bo czymże innym jest fakt, iż teczki tajnych współpracowników, którym nie było dane znaleźć się w rękach kompetentnych organów państwa, znalazły się w rękach nie zweryfikowa­nych esbeków, Michnika i jego komisji, dziennikarzy, a najprawdopodobniej KGB i innych wywiadów? Paradoksalne, że przyznał to przed kilkoma laty ówczesny poseł Jan Maria Rokita, dzisiaj szef Urzędu Rady Ministrów i jeden z najzagorzalszych przeciwników lustracji.

Jak to się dzieje, że odpowiedzialni za niszczenie akt bez­pieki, wiceminister gen. Henryk Dankowski i dyrektorzy de­partamentów MSW, gen. Krzysztof Majchrowski i gen. Tadeusz Szczygieł nic stanęli dotąd przed sądem? Nie osądzono też oskarżonego o niszczenie akt WSW jej szefa, gen. Edmun­da Butę. Dlaczego usunięto realizującego uchwałę sejmową ministra Antoniego Macierewicza, zaś ministrem zrobiono Andrzeja Milczanowskiego, który jeszcze juko szef Urzędu Ochrony Państwa dokonał przeglądu teczek współpracowni­ków bezpieki i przekazał wyniki swojej pracy ówczesnemu rządowi? Dlaczego nikt nie kontroluje prywatnych agencji detektywistycznych, w których aż roi się od nie zweryfikowa­nych oficerów SB, a które mają powiązania z ambasadami innych państw? Czy nie mają ich także ze służbami specjalnymi tych państw? Dlaczego szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego musi być właśnie Jerzy Milewski, były szef Biura Brukselskiego Solidarności, głęboko spenetrowanego przez służby specjalne PRL, który w dodatku znalazł się na liście Macierewicza? Być może jest on czysty jak łza - pisze Zy­bertowicz. - Szkoda jednak, iż nic nie zrobiono w celu upewnienia o tym opinii publicznej. Pytania i wątpliwości mnożą się jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Zakończmy zatem ten fragment przytoczeniem wypowiedzi szefa UOP Jerzego Koniecznego, który przyznał, iż w służbach opera­cyjnych jego „firmy” jest... dwie trzecie starej kadry. A mówił to w roku 1993!.

W części tej pisze autor również o tzw. „czwartej władzy”, czyli o środkach masowego przekazu. Nie ulega wątpliwości, że w latach panowania komuny środowisko dziennikarskie było szczególnie mocno nasycone agenturą, a wielu tych lu­dzi nadal kształtuje opinię publiczną. W tej sytuacji - pisze Zybertowicz - nie może dziwić siła propagandy, która w oczach wielu ludzi zdołała sprowadzić problem lustracji i dekomunizacji do absurdu. Propaganda ta doprowadziła do paradoksalnej sytuacji, w której oskarżany jest Antoni Macierewicz, a agenci SB chodzą w aureolach męczenników!

Układ postkomunistyczny funkcjonuje w Polsce nadal i ma się bardzo dobrze. Trzęsie bankami, opanował swoimi mackami wiele struktur gospodarczych, macza palce w han­dlu zagranicznym. Ma swoich ludzi w urzędach, w tym mini­sterstwach, w policji, Najwyższej Izbie Kontroli, prokuratu­rze, sądach, korumpuje polityków. Rodzi to ogromne niebezpieczeństwo dla organizmu państwowego, niestety, nie dostrzegają tego ci, którzy do strzeżenia jego bezpieczeństwa zostali powołani. Bo jakież pojęcie o bezpieczeństwie państwa ma wiceminister spraw wewnętrznych Jerzy Zimowski, który uważa, że lustracja może być traktowana jedynie jako akt moralny i sposób realizowania sprawiedliwości społecz­nej. Wypada się tylko cieszyć, że nie żyjemy w kraju, za którego bezpieczeństwo odpowiada Zimowskj.

W części trzeciej i ostatniej, zatytułowanej „Do przodu – propozycje”, autor prezentuje argumenty przeciwników lus­tracji i dekomunizacji oraz własne, będące w istocie rzeczy polemiką z tymi pierwszymi. Nie jestem w stanie przytoczyć ich wszystkich, wymagałoby to bowiem odrębnego opraco­wania, a zatem tylko kilka z nich i to w skrócie:

1. Oficerowie bezpieki tworzyli fikcyjnych agentów, aby wykazać się przed przełożonymi. Zybertowicz słusznie zau­waża, że osoby takie dadzą się łatwo wyeliminować poprzez wnikliwe zbadanie ich teczek,

2. W teczkach znajdują się fałszywki obliczone na kom­promitację ówczesnych działaczy opozycyjnych. Autor od­wołuje się tu do środków technicznych, pozwalających na wykrycie najbardziej profesjonalnych fałszerstw.

3. Mały agent bezpieki kiedyś, nie zagraża dziś interesom narodowym, bezpieczeństwu państwa. Nie? A szantaż? - py­ta Zybertowicz.

4. Należy zastosować taktykę przebaczenia, zgody narodowej. Zdaniem autora, przez wzgląd na bezpieczeństwo państwa nie można sobie pozwolić na taki luksus.

W części tej Zybertowicz przedstawił również swoje argu­menty na rzecz dekomunizacji oraz propozycje, jak lustrować i dekomunizować, aby odbyło się to z najmniejszą krzywdą dla ludzi i największym pożytkiem dla państwa. Generalnie bowiem opowiada się on za realizacją tej idei nie z powodów moralnych i nie dla jakiegoś wyrównania dziejowych krzywd, lecz dlatego, iż nie widzi innych, alternatywnych, mogących być chociaż względnie skutecznymi, sposobów rozbicia uk­ładu postnomenklaturowego, sposobów rozpoczęcia wypro­wadzania Polski na prostą.

Tu nie można opierać się na naiwnej wierze, na naiwnym zaufaniu. Jacek Kuroń tak określił listę Macierewicza: Jest to po prostu stek kłamstw, na liście są nazwiska, w które ja po prostu nie wierzę (...). Są tam ludzie, których znam, z który­mi działałem blisko. Na wierze może się opierać pan Kuroń dobierając sobie kółko przyjaciół czy znajomych, państwo natomiast musi wiedzieć, nie wierzyć.

Chciałbym powtórzyć to raz Jeszcze: książka „W uścisku tajnych służb” Andrzeja Zybertowicza jest najlepszym opra­cowaniem dotyczącym lustracji i dekomunizacji. Jest zresztą jedynym, przygotowanym w sposób tak rzetelny i tak grun­towny, a jednocześnie z tak ogromną dozą obiektywizmu. Jej lektura utwierdziła mnie w przekonaniu, iż rząd premiera Ja­na Olszewskiego został w dniu 4 czerwca ub. r. obalony przez dwie grupy polityków: tych, którzy bali się lustracji i tych, którzy różnego rodzaju układy i układziki przedkładają nad interes państwa.­

Problemem centralnym tej książki - pisze autor - nie jest moralny rozrachunek z przeszłością, lecz stworzenie warunków dla przyszłości. Stworzenie podłoża społeczne­go, na którym można budować demokratyczne państwo prawa oparte na nowoczesnej gospodarce rynkowej. W tej perspektywie kwestia dziedzictwa komunizmu - w tym układu postnomenklaturowego - to nie sprawa moralnej oceny przeszłości i postaw pewnych ludzi, lecz kwestia tego, jak ludzie o pewnych biografiach zostali uformowani, w ja­kie zależności zostali uwikłani, słowem: kim dzisiaj są i mogą być.

 

 

Andrzej Zybertowicz: „W uścisku tajnych służb. Upadek komunizmu i układ postnomenklaturowy”. Wydawnictwo „Antyk”, 1993. s.180

 

P.S. Tuż po ukończeniu powyższego tekstu dotarta do mnie wiadomość, iż prezydent RP wystąpił do ministra spraw wew­nętrznych o odwołanie ze stanowiska szefa delegatury Urzędu Ochrony Państwa w Gdańsku mjr. Adama Hodysza. Pre­zydent uzasadnił to tym, iż stanowisk ważnych ze wzlędu na bezpieczeństwo państwa nie powinni zajmować ludzie, mający skłonności do zdrady. „Zdrada” Hodysza polegała na tym, że w latach 1978-1984 uprzedzał opozycję, a potem Solidarność o akcjach bezpieki, za co później spędził kilka lat w komunistycznym więzieniu. Przypominam, że według sze­fa UOP Jerzego Koniecznego, dwie trzecie kadry tej instytu­cji to ludzie starego układu, służący władzy, która z kolei, służyła obcemu mocarstwu. Zdaniem prezydenta, zdrajcami nie byli oni, a był nim Hodysz. Siłą rzeczy nasuwa się pyta­nie: co wie mjr Adam Hodysz, że musi odejść?

 



Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna