Teksty Magisterium

 powrót
Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

o. Benedykt Huculak OFM

 

Odpowiedź na ankietę

 

Odpowiedź  na  pytanie  I

 

P

rzyjęcie Pana Jezusa Chrystusa w życiu osobistym ma się wstępnie wyrazić bardzo szczerym wyznaniem na wzór Tomaszowego: „Pan mój i Bóg mój” (J. 20, 28), a w szczegółach – przyjęciem całokształtu prawdy przez Niego objawionej, czyli „przyjęciem [Go] do siebie” (J. 19, 27) oraz ukierunkowaniem własnych myśli oraz dążeń według Jego pragnień; „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J. 2, 5). Jest to więc uczynienie własnej duszy królestwem Zbawiciela, aby „jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swoje królowanie poprzez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego” (Rz. 5, 21), a przez to, by „w sercach królował Chrystusowy pokój” (Kol. 3, 15).

Podobnie rzecz ma wyglądać wymiarze społecznym, ponieważ dei auton basileuein - On powinien królować (1 Kor. 15, 25), i to jako „Wszechwładca (ho Pantôkratôr)” (Ap. 1, 8), oczywiście „nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym” (Ef. 1, 21), a więc najpierw właśnie w tym wieku, czyli na tym świecie, jako Stwórca i Pan „wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych” (Credo), a stworzył On nie tylko poszczególnych ludzi w których sercach pragnie mieszkać i królować, lecz także ich podstawowe grona, jak rodzina, naród i znamiona państwa, czyli społeczności ludzkie, w których także „On powinien królować” (1 Kor. 15, 25). Na Boży zamiar w tym względzie wskazał sam Pan Jezus, kiedy oświadczył: „Dana mi jest wszelka władza w niebie kai epi [tês] gês – i na ziemi” (Mt. 28, 18); a był to dla Niego składnik tak istotny, że przedkładając uczniom wzorcową modlitwę, polecił im prosić: „Ojcze nasz,... elthetô hê basileia sou - przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi (kai epi gês)” (Mt. 6, 5).

Już dla filozofów starożytnej Grecji było oczywiste, że człowiek ze swej natury jest istotą społeczną (zôn politikon), i rzeczywiście Chrystus Pan przyszedł nie po to, by tylko pojedynczym osobom w ukryciu szeptać coś „na ucho” (Mt. 10, 27), lecz po to, „by wszystkie dzieci Boże zgromadzić w jedno” (J. 11, 52)): w jeden i jedyny swój Kościół (mou hê Ekklêsia), który ma być zbudowany na Skale, czyli na Piotrze i jego zwierzchnim pierwszeństwie apostolsko-biskupim (por. Mt. 16, 18-19)). Jednocześnie zaś ma to być „miasto położone na górze” (Mt. 5, 14), przeto z daleka widoczne i jednoznacznie czytelne jako świetliste miejsce godne pożądania, bo tylko ono jest niedostępne dla fal powodzi i nie do zdobycia dla sił nieprzyjacielskich. Poza tym jest to jedyne źródło nie sztucznie wytworzonego, lecz prawdziwego światła, którym jest Wcielony Syn Boży – „światłość prawdziwa (to phôs to alêthinon), która oświeca każdego człowieka” (J. 1, 9). Dlatego to uczniom swoim rzekł: „Nie zapala nikt lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem, lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą” (Łk. 8, 16).

Przede wszystkim zaś nie jest to miejsce, gdzie mieszka jakiś osamotniony latarnik, jak to opisał Sienkiewicz, ale jest to polis  – miasto (Mt. 5, 14), pojęte jako życiowa przestrzeń wspólnoty obywateli (polites), czyli społeczności ludzkiej. Ta zaś, według nakazu Pańskiego oświecona prawdą objawioną oraz ochrzczona w imię Trzech Osób, ma têrein panta – zachowywać wszystko (Mt. 28, 20)), cokolwiek On przykazał najbliższym swym uczniom. Niezmiernie doniosły jest też sąsiedni składnik tejże wypowiedzi, bo Chrystus Pan w znaczeniu dosłownym mówi nie tyle o chrzcie poszczególnych ludzi, ile właśnie społeczeństw: „Idąc tedy na cały świat, nauczajcie panta ta ethnê – wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt. 28, 19). Taki miał być punkt dojścia „głoszenia ewangelii wszelkiemu stworzeniu”(Mk. 16, 15) i niewątpliwie tak zrozumieli to apostołowie, jeśli już za sprawą ich bliskich następców zaczęły być chrzczone właśnie ethnê – narody, począwszy od królestwa Armenii i cesarstwa rzymskiego. Było to zjawisko, które z biegiem czasu rozprzestrzeniło się „aż po krańce ziemi” (Dz. 1, 8), a w Europie skończyło się chrztem Rusi i Litwy. Posiew ten cierpliwie i spokojnie zakorzeniał się coraz głębiej aż do czasu, gdy po usamodzielnieniu się Stanów Zjednoczonych Ameryki i po rewolucji francuskiej polityka i gospodarka coraz liczniejszych państw zaczęła być sterowana przez czynnik żydowsko-masoński.

Aby zaś uczniów Pańskich płynięcie pod prąd tego świata, niesionego na falach pierworodnie skażonej natury, mogło być nieco łatwiejsze, a także coraz doskonalsze, wierni chrześcijanie - pomni na wytyczne Boże, w namaszczaniu królów udzielone już ludowi Starego Przymierza (por. 2 Krl. 11, 17)- starają się wspólnymi siłami stworzyć sobie po temu jak najbardziej sprzyjające warunki życia, pracy, godziwej rozrywki: nie tylko po to, by nie narażać siebie czy swoich rodzin na utratę zbawienia, lecz  w tym celu, by nie ponosić nawet małych uszczerbków na duszy (por. Mk. 8, 36). Ów cel zaczyna być osiągany wówczas, gdy wytyczone koleiny życia społecznego, czyli prawo danego narodu czy państwa, jest układane po linii wskazań świętej ewangelii, z czym wiąże się odpowiedni rozwój kultury i treściowy poziom środków społecznego przekazu. Tylko pod tym warunkiem można mówić o względnie spokojnym życiu duchowo i cieleśnie zdrowych rodzin i narodów, gdzie nie ma miejsca na masowe ludobójstwo względem poczętych rodaków najmłodszych i nie ma rozbitych rodzin z powodu rozwodów. Jest bowiem oczywiste, a nawet gołym okiem postrzegalne, że narody, które – same lub pod naciskiem – odrzuciły światło Chrystusowe, zaczęły duchowo i fizycznie próchnieć, a niektóre już nawet przeszły w stan biologicznego zaniku.

Dlatego to nawet w ramach libertyńsko zabarwionego ustroju republikańskiego, wymyślonego przez jakobinów francuskich, katolicy powinni jak najzgodniej działać w celu uzyskania coraz większego wpływu na kierunek życia społecznego i kulturalnego. Kiedy zaś to się dokonuje, z czasem może pojawić się także możliwość przemiany ustroju. Prawo bowiem, które wyznacza dopuszczalne ramy postępowania, jest pochodną samoświadomości, przeto światopoglądu i dążeń podmiotu, który je stanowi. Dlatego np. w krajach muzułmańskich dopuszcza się wielożeństwo, a w Indiach panuje przekonanie, że niosąc ulgę cierpiącym, niszczy się ich widoki na lepsze wcielenie. W przypadku natomiast prawodawców liberalnych, którzy z pola widzenia usuwają społeczno-kulturalne ucieleśnienia religii, zwłaszcza katolickiej, głoszą oni, że w imię równouprawnienia (égalité) skupiają się na ochronie tzw. dobra wspólnego oraz praw człowieka. Brzmi to dość niewinnie, lecz w istocie jest to oszałamiające opium z lukrem masońskim, bo w Europie zachodniej wydanie najnowsze tych „praw” zawiera już nie tylko dopuszczalność zabijania dzieci poczętych czy zabijania ludzi starych lub chorych pod błogą nazwą „eutanazja”, lecz i tzw. małżeństw między zboczeńcami, a nawet ich prawo do adoptowania dzieci: największe więc obrzydliwości, które wcześniej czy później będą musiały przyjąć kraje członkowskie Unii Europejskiej.

 

 

Odpowiedź  na  pytanie  II

 

T

akże Sobór Watykański II podkreślił, że „sam Bóg rodzajowi ludzkiemu objawił drogę, na której Jemu służąc, ludzie mogą w Chrystusie dojść do zbawienia i do szczęśliwości. Wierzymy, że ta jedyna religia prawdziwa (hanc unicam veram religionem) istnieje w Kościele katolickim i apostolskim, któremu Pan Jezus powierzył zadanie rozkrzewiania jej... Wszyscy zaś ludzie są obowiązani szukać prawdy, zwłaszcza w tym, co dotyczy Boga i Jego Kościoła, a poznawszy ją, przyjąć i zachować” (DH 1). Należy przy tym jasno powiedzieć, że herezją – przynajmniej materialną, tzn. nieuświadomioną – jest mniemanie, jakoby Kościół Chrystusowy był sumą istniejących dziś wyznań chrześcijańskich: jakby mozaiką różnobarwnych płócien, wstępnie sfastrygowanych przez im wspólny chrzest, a dążących „do pełnej jedności” we wspólnej eucharystii, z których jednym, w najlepszym wypadku – środkowym, byłby Kościół Katolicki. W rzeczywistości natomiast Kościołem Chrystusowym jest tylko Kościół Katolicki, przez Syna Bożego zbudowany na Skale, którą jest Piotr Apostoł, pierwszy biskup Rzymu.

Niniejsze utożsamienie Sobór Watykański II wyraża dokładnym określeniem: Catholica Christi Ecclesia – Katolicki Kościół Chrystusowy (UR 3), tzn. jeden i ten sam. Przy tym zaznacza, iż odłączanie się poszczególnych wspólnot, jakby gałęzi, nie spowodowało podziału kościelnego drzewa, tj. utraty jego pierwotnej jedności; przeciwnie, „wierzymy, że jedność właściwą jednemu i jedynemu Kościołowi nadał na początku Chrystus, a wierzymy, że istnieje ona w Kościele Katolickim jako nieutracalna (inamissibilem) i z dnia na dzień wzrasta aż do skończenia świata” (UR 4). Wespół z wiernymi pierwszych wieków chrześcijańskich wyznając wiarę eis mian kai monên katholikên kai apostolikên Ekklêsian – w jeden i jedyny Kościół katolicki i apostolski (Ench. symb. 48), trzeba razem z biskupami Vaticanum II oświadczyć „na podstawie Pisma świętego i Tradycji, że ten pielgrzymujący Kościół jest konieczny do zbawienia. Jedynie bowiem Chrystus jest pośrednikiem i drogą zbawienia, a staje się dla nas obecny w ciele swoim, którym jest Kościół. On zaś, wyraźnie podkreślając konieczność wiary i chrztu, jednocześnie stwierdzil konieczność Kościoła, do którego ludzie wchodzą przez chrzest jak przez bramę. Dlatego to nie mogliby zbawić się ci, którzy - wiedząc, że Kościół Katolicki został przez Boga za sprawą Jezusa Chrystusa założony jako konieczny – nie chcieliby jednak do niego wstąpić albo też w nim wytrwać” (LG 14).

Jako rzeczywistość jest jedna i tożsama ze sobą, i to w obydwu swych warstwach: postrzegalnej zmysłowo i nadprzyrodzonej, tak również prawda, czyli obraz tej rzeczywistości, może być tylko jedna. Ta właśnie prawda jedyna o „rzeczach widzialnych i niewidzialnych” (Cr.), zwłaszcza sub specie aeternitatis, czyli pod kątem wieczności, została najwyrażniej ukazana w „pełni czasu” (Gal. 4), gdy w tajemnicy Wcielenia na ten świat przyszedł Syn Boży, „światłość ze światłości” (Cr.). On sam to uroczyście podkreślił u samego szczytu swego dzieła zbawczego, gdy apostołom rzekł: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem” (Q) i kiedy wkrótce później, w odpowiedzi na pytanie Piłata: „ A więc jesteś królem?”, wyznał: „Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to na świat przyszedłem, abym dał świadectwo prawdzie (owej jedynej: tê alêtheia). Każdy, kto jest z prawdy, słucha głosu mego” (J. 18, 37). Zaznaczony tu grecki przedimek określony (w celowniku ), który stoi zresztą także przed wyrazami „droga (hê hodos)” i „życie (hê zôê)”, wskazuje na jednostkowość, a nawet jedyność odnośnego pojęcia, jeszcze dobitniej niż podobne cząstki wyrazowe w językach współczesnych, bo one – włącznie z nowogreckim – stoją jakby obok przedimków określonych, które natomiast nie istniały w języku greckim starożytno-biblijnym.

W ramach niniejszej odpowiedzi na pytanie dotyczące religii prawdziwej, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden treściowy składnik Nowego Testamentu, który doskonale podkreśla i pieczętuje powyższe stwierdzenia. Wydaje się zresztą, iż rzecz dotąd pozostała nie zauważona, może również dlatego, że w językach europejskich poza słowiańskimi nie ma środków wyrazu, które odzwierciedliłyby treść zapisu greckiego. Chodzi tu o Pański nakaz głoszenia Dobrej Nowiny o zbawieniu osiągalnym poprzez tajemnicę Chrystusa. Przede wszystkim zaś trzeba jasno powiedzieć, że wbrew ewangelii nagłaśnia się dziś i upowszechnia pogląd, jakoby miało ono polegać na przedkładaniu ludziom pewnej możliwości, zaproszenia do udziału w czymś, co samo w sobie nie jest konieczne, i jedyne, czyli wyłącznie skuteczne i uszczęśliwiające, lecz jest tylko pewnym wydaniem, odmianą wielu innych możliwości tego samego rodzaju: na podobieństwo zaproszenia do określonego teatru, jednego spośród licznych w mieście. Chrystus Pan jednak, pozostawiając wolny wybór po stronie umiłowanego człowieka, w imię tejże miłości jasno mówi o skutkach wyboru: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk. 16, 15), jak to zresztą dwukrotnie podkreślił w rozmowie z Nikodemem, gdy rzekł: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha (Świętego), nie może wejść do królestwa Bożego” (J. 3, 5). Jest to więc postawienie sprawy na linii „albo – albo”, „być albo nie być” w znaczeniu szczęśliwości wiecznej: postawienie, którego drugą stroną jest para sprzężonych obrazów natchnionych. Jest to mianowicie duchownych dotyczący obowiązek takiego głoszenia Słowa, by rzeczywiście nawrócić poszczególnych ludzi (por. J. 17, 20) i całe narody (por. Mt. 28, 19), oraz tej powinności odpowiadający obowiązek przyjęcia ewangelii, spoczywający na tychże osobach oraz społeczeństwach.

Świadczy o tym dokładnie przejęta treść odnośnych słów Pana Jezusa. Oto przed wniebowstąpieniem, według osobliwie miarodajnego przekazu Piotrowego (por. 1 Pt. 5, 13), rzekł On apostołom: „Poszedłszy na cały świat, kêryxate – ogłoście ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk. 16, 15). Jak na to wskazuje rozkazujący czasownik, użyty w greckim czasie gramatycznym aoristos, polecił Pan uczniom swoim nie tylko trwanie we wskazanej czynności, co wyrażone zostałoby w znaczeniu „głoście”, lecz wyznaczył im ją do całościowego spełnienia, posługując się słowem o treści „ogłoście”. Dokładnie to samo widoczne jest w ewangelii według św. Mateusza. Na górze w Galilei rzecze Chrystus apostołom: „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Poszedłszy więc mathêteusate - uczyńcie-uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, nauczając je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt. 28, 18-20). Znowu nie jest to czynność pojęta liniowo, co wyrażone zostałoby rozkazem „czyńcie-uczniami”, lecz aorystem ukazana czynność punktowa, tj. postrzegana od strony jej całkowitego spełnienia. Z tym właśnie wyczuleniem Paweł pisze w podniosłym liście do Tymoteusza: „Zaklinam cię na Boga i Chrystusa Jezusa który będzie sądził żywych i umarłych, oraz na Jego pojawienie się i na Jego królestwo: kêryxon ton logon – ogłoś (to) Słowo, nastań w porę i nie w porę, zawstydź, potęp, zachęć w całej wielkoduszności i nauczaniu. Przyjdzie bowiem czas, gdy zdrowej nauki nie będą znosili, ale według własnych pożądań – ponieważ ich uszy świerzbią – będą sobie mnożyć nauczycieli. Słuch będą odwracać od prawdy, a zwracać się będą ku baśniom. Ty zaś czuwaj we wszystkim, wycierp zło, ergon poiêson euaggelistou – wykonaj dzieło ewangelisty, tên diakonian sou plêrophorêson – posługę swą spełnij” (2 Tm. 4, 1-5).

Takiej powinności, przez Boga objawionej względem głosicieli Słowa, odpowiada obowiązek po stronie słuchaczy. „Chociaż bowiem pozostajemy w ciele – pisze Apostoł – nie prowadzimy walki według ciała, bo oręż bojowania naszego nie jest cielesny, lecz ma od Boga moc do zniszczenia warowni: niszczymy knowania i wszelką wysokość podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, a wszelki umysł poddajemy w posłuszeństwo Chrystusowi” (2 Kor. 10, 3-5). Dlatego to „dzięki niech będą Bogu, który pozwala nam zawsze zwyciężać w Chrystusie i roznosić po wszystkich miejscach woń Jego poznania. Jesteśmy bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa zarówno dla tych, którzy dostępują zbawienia, jak i dla tych, co idą na zatracenie: dla jednych jest to zapach zgubny – na śmierć, dla drugich zapach ożywiający – na życie. A któż temu sprosta? Nie jesteśmy bowiem jak wielu, którzy kupczą słowem Bożym, ale ze szczerością, jak od Boga mówimy w Chrystusie przed Bogiem” (2 Kor. 2, 14-17). Ze względu na tego rodzaju przejrzyste świadectwa natchnione, również Sobór Watykański II przypomniał, że „wszyscy ludzie są obowiązani szukać prawdy, zwłaszcza w tym, co dotyczy Boga i Jego Kościoła, a poznawszy ją, przyjąć i zachować” (DH 1).

 

 

Odpowiedź  na  pytanie  III

 

P

ozostawiając na boku wieloznaczność, z jaką bywają używane słowa „naturalna” oraz „objawiona”, wypada stwierdzić, że nie istnieje ściśle pojęta religia naturalna, lecz naturalna postawa religijna człowieka, tj. ukierunkowanie oraz otwartość jego rozumu i woli względem Bytu Najwyższego, bo „od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga i bóstwo – stają się widzialne dla umysłu poprzez Jego dzieła” (Rz. 1, 20), przeto również poganie „wykazują, że treść [Bożego] prawa jest wypisana w ich sercach, gdy jednocześnie ich sumienie staje jako świadek, a mianowicie ich myśli na przemian ich oskarżające lub uniewinniające” (ib. 2, 15). Najczęściej zaś ta postawa zasadnicza jest oblekana, a nawet dopasowywana do kultury plemienia, czyli do obrazów i pojęć, które są mu drogie; i w takim właśnie zabarwieniu i ukształtowaniu ona bywa nazywana religią naturalną.

Rozum przeto i sumienie skłaniają człowieka do szukania prawdy jedynej o Bogu prawdziwym, a ponieważ Ten objawił się w Chrystusie Panu, więc od strony wyznaczonego punktu dojścia, można wespół z Tertulianem mówić o duszy ludzkiej, która jest chrześcijańska z natury: anima naturaliter christiana (Apolog., n. 17). W rzeczywistości przecież „jeden jest Bóg, heis kai mesitês - jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał siebie na okup za wszystkich we właściwym czasie” (1 Tm. 2, 5): Wcielony Syn Boży, który „jest w łonie Ojca” (J. 1, 18) według odwiecznej swej natury Boskiej. Utrzymanie się jednak na tej linii niewyraźnego (implicitum), czyli przedwstępnego związku z Panem Jezusem Chrystusem jest trudne ze względu grzech pierworodny, który przymglił działanie ludzkiego rozumu i woli.

Dlatego to, „choć Boga poznali – mówi o poganach Paweł – nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, ale znikczemnieli w swych myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce. Podając się za mądrych, stali się głupimi; i zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobizny i obrazy śmiertelnego człowieka, ptaków, czworonożnych zwierząt i płazów. Dlatego wydał ich Bóg poprzez pożądania ich serc na łup nieczystości, tak że dopuszczali się bezczeszczenia ciał własnych. Prawdę Bożą (ową jedyną: tên alêtheian tou Theou) zamienili na kłamstwo i stworzeniu oddawali cześć, i służyli jemu zamiast służyć Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki” (Rz.1, 21-25).

Niniejsze zwichnięcie pierwotnego odruchu człowieka w stronę jedynej prawdy o Bycie Najwyższym, skażenie zdrowej skłonności, której szczytem i punktem dojścia miała być tajemnica Chrystusa, dokonało się za sprawą szatana, głównego burzyciela dzieł Bożych w człowieku. Rzeczywiście, podczas gdy świat po grzechu pierworodnym „leży w mocy Złego” (1 J. 5, 19)), właśnie szatan, rozpleniając pogańskie kulty bałwochwalcze, „zaślepił umysły niewiernych, aby nie olśnił ich blask ewangelii Chrystusa, który jest obrazem Boga” (2 Kor. 4, 4). Dlatego to, pod żadnym pozorem „nie sprzęgajcie się z niewierzącymi do jednego jarzma. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo jakież jest współuczestnictwo Chrystusa z Belialem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami (meta eidôlôn)? My bowiem jesteśmy świątynią Boga żywego, według tego, co mówi Bóg” (2 Kor. 6, 14-16).

Jasno tu widać, że religie pozachrześcijańskie same w sobie, jako zestroje im właściwych treści wyznaniowych, nie tylko nie mają skuteczności zbawczej, ale przeciwnie – w tym względzie są wielką przeszkodą, bo przez nie szatan, zaślepiając umysły, odciąga ludzi od zbawczej prawdy objawionej w Chrystusie, który już w zaraniu dziejów przez Boga został obiecany, przez proroków zaś wielokrotnie był przypominany, a nawet zarysowywany coraz bardziej szczegółowo. Oto jeden z ich kręgu, natchniony psalmista oświadcza, że „wszyscy bogowie pogan są [w istocie] diabłami (eidôloi)” (Ps. 96, 5), jak to na język grecki przełożyli najwybitniejsi rabini hebrajscy. Również od tej strony zarysowuje się zbawcze dzieło Chrystusowe, albowiem „Syn Boży objawił się po to, by dzieła diabła unicestwić” (1 J. 3, 8), przy czym na progu swej zbawczej ofiary On sam oświadczył: „Teraz szatan zostanie wyrzucony na zewnątrz” (J. 12, 31).

Jeśli natomiast chodzi nie o religie jako takie, lecz o poszczególne osoby należące do wspólnot pogańskich, to – według stałego nauczania Kościoła – istnieje dla nich jakaś możliwość osiągnięcia zbawienia, jeśli żyjąc uczciwie według głosu sumienia, są poza Kościołem nie z własnej winy, tzn. ze względu na przeszkody dla nich niepokonalne nie doszli do poznania prawdy o zbawczej konieczności Kościoła. Tak bowiem szczerze gotowi pełnić wolę Boga, którego znają tylko we wstępnym zarysie, są pod wpływem Jego uprzedzającej łaski uczynkowej, stopniowo ich kierującej ku tajemnicy Chrystusa; a przez to, względem wejścia do Kościoła, mają votum ac desiderium saltem implicitum – przynajmniej niewyraźne pragnienie i zamiar (Ench. symb. 3870), które do zbawienia jest koniecznie potrzebne. Przez nie stawszy się członkami tzw. duszy Kościoła, mogą dostąpić zbawienia właśnie przez tenże „Katolicki Kościół Chrystusowy” (UR 3), dlatego jasne jest, że taka możliwość dla nich otwiera się nie przez religię niekatolicką, w której społeczności tymczasem w dobrej wierze trwają, lecz tylko przez tajemnicę Chrystusa, czyli wbrew owej religii.

Podczas więc, gdy dla poszczególnych niekatolików jakaś możliwość zbawienia istnieje, choć jest ona dość nikła z powodu ciążących skutków grzechu pierworodnego (por. Mt. 7, 13-14), należy raz jeszcze podkreślić nie tylko brak wartości zbawczej innych religii, ale wprost ich niszczycielskie działanie w tym względzie poprzez treściowe ukształtowanie wrogie krzyżowi Pańskiemu, który jest „zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan” (1 Kor. 1, 23). Dotyczy zaś to nie tylko pogaństwa, islamu oraz judaizmu, lecz i tych wspólnot, które wprawdzie noszą imię chrześcijańskie, lecz są poza „Katolickim Kościołem Chrystusowym” (UR 3) z powodu herezji lub schizmy.

Niestety również tutaj korzenie zjawiska są takie, jak wspomniane wyżej. Oto Apostoł o zbłąkanych chrześcijanach mówi, że „chcą metastrepsai – przekręcić ewangelię Chrystusa” (Gal. 1, 7), przy czym dwukrotnie podkreśla, że taki człowiek ma być wyłączony z Kościoła: anathema estô (Gal. 1, 8. 9), dopóki się nie opamięta oraz nie nawróci. Nazywa ich pseudoapostoloi – fałszywymi apostołami, dodając: „To podstępni działacze, udający apostołów Chrystusa. I nic dziwnego: sam bowiem szatan podaje się za anioła światłości; nic przeto wielkiego, że i jego słudzy podają się za sługi sprawiedliwości” (2 Kor. 11, 13-15).

Współcześni odłączeni od Kościoła wyznawcy Chrystusa wprawdzie nie ponoszą winy za rozłam, który niegdyś nastąpił, tym niemniej pozostaje faktem, że trwając w takiej wspólnocie, bezwiednie są poddani wpływowi tegoż upadłego anioła. W tym odniesieniu apostoł Paweł do biskupa Tymoteusza w Efezie, swojego ucznia najbliższego, pisze w tonie bardzo podniosłym, właściwym testamentowi: „Staraj się, byś sam stanął przed Bogiem jako godny uznania pracownik, który nie przynosi wstydu, prawidłowo udzielając słowa prawdy (owej jedynej: orthotomounta to logon tês alêtheias). Unikaj zaś światowej gadaniny, albowiem uprawiający ją będą coraz bardziej się zbliżać do bezbożności, a ich nauka jak gangrena będzie się szerzyć wokoło. Do nich należą Hymeneos i Filetos, którzy odstąpili od prawdy, mówiąc, że zmartwychwstanie już nastąpiło, i wywracają wiarę niektórych (...) A sługa Pana nie powinien się wdawać w kłótnie, lecz ma być łagodny względem wszystkich, skory do nauczania, zrównoważony. Powinien z łagodnością pouczać wrogo usposobionych, bo może Bóg da im kiedyś nawrócenie w stronę poznania prawdy i może oprzytomnieją i wyrwą się ek tês tou diabolou pagidos – z sideł diabła, przez którego żywcem zostali schwytani i zdani na wolę tamtego” (2 Tm. 2, 15-18. 23-26).

 

 

Odpowiedź  na pytanie  IV

 

W

 odpowiedzi na pytanie czwarte wypada przypomnieć i nieco rozwinąć jedno zdanie ze wspomnianego tam przemówienia Ojca Świętego Jana Pawła II: „W ostatnich latach w środowiskach teologicznych i kościelnych... ukształtował się pewien sposób myślenia, który skłonny jest relatywizować objawienie Chrystusa i Jego jedyne i powszechne pośrednictwo prowadzące do zbawienia, a także umniejszać konieczność istnienia Kościoła Chrystusowego jako powszechnego sakramentu zbawienia” (n. 2).

Wydaje się, że to, co się stało „w ostatnich latach”, pojawiło się i wzrastało począwszy od lat sześćdziesiątych, jeśli ta sama Kongregacja Nauki Wiary w roku 1966 oświadczyła: „Stolica Apostolska oczywiście pochwala tych, którzy w duchu soborowego Dekretu o ekumenizmie prowadzą przedsięwzięcia zmierzające do rozwoju więzów miłości z braćmi odłączonymi oraz ku ich przyciągnięciu do jedności Kościoła, lecz boleje nad tym, że nie brakuje takich, którzy Dekret soborowy tłumacząc na swój własny sposób, napędzają taką działalność ekumeniczną, która uwłacza prawdzie o jedności Wiary oraz Kościoła, sprzyjając niebezpiecznemu irenizmowi i obojętności. To zaś a mente Concilii omnino alienum est – myśli Soboru zupełnie jest obce” (List Cum oecum. Conc.). Bardziej szczegółowo rzecz ujęto w kilka lat później, gdy wśród poglądów, które „ostro sprzeciwiają się wierze katolickiej (fidei catholicae repugnarent)” wskazano mniemanie, „jakoby Kościół Chrystusowy niczym innym nie był, jak [tylko] pewną sumą (summam quandam) – wprawdzie podzieloną, lecz jeszcze jakoś jedna – Kościołów i wspólnot kościelnych” (Ośw. Myst. Eccl. 24 VI 1973).

Zjawisko to zakiełkowało w latach sześćdziesiątych, lecz korzenie jego są dosyć głębokie. Jeśli względem społecznych odzwierciedleń głoszenia jedynej prawdy objawionej wspomniano o przeszkodzie w postaci rewolucyjnego czynnika masońsko-syjonistycznego, to w tym miejscu należy dodać, że już w jakobińskiej Francji – mimo że była splamiona katolicką krwią niemal całej ludności województwa zwanego Wandeą i tysięcy wiernych chrześcijan z innych części kraju – pojawił się teologiczny prąd określany wewnętrznie sprzeczną nazwą catholicisme libérale, którego krzewiciele postanowili „ożenić” katolicyzm z rewolucją francuską. Do skażonych owoców tego nieprawego związku należą poglądy, które Ojciec Święty wskazał w przytoczonym zdaniu.

Liberalizm chrześcijański, w XIX wieku wyparty z Kościoła staraniem Sługi Bożego Piusa IX, papieża, wznowił natarcie w odnowionej postaci zwanej modernizmem, lecz i tym razem napotkał skuteczny opór w osobie kolejnego papieża, św. Piusa X. Zasadniczo jednak zniknął on tylko z pola widzenia Kościoła, nadal jednak działał w podziemiu, ukrywszy się jak łódź podwodna pod powierzchnią morza. Czekał tylko na sposobną chwilę, aby się wynurzyć i zdobyć wpływ na bieg spraw w Kościele. Jego przywódcom zdało się, że taka możliwość zarysowała się we wspomnianych latach sześćdziesiątych, około początku pontyfikatu Jana XXIII. Zwłaszcza następca Jana, papież Paweł VI ubolewał nad tym w końcowej części swej posługi rzymskiej. Oto np. na audiencji w dniu 29 czerwca 1972 r. wyznał, że ma „wrażenie, iż do świątyni Bożej przez jakąś szczelinę dostał się dym szatana (il fumo di satana)... Wdawało się, że po Soborze nastąpi dzień pełen słońca dla dziejów Kościoła. Przyszedł natomiast dzień mglisty, ciemny, naznaczony burzą, poszukiwaniem, niepewnością” (Hom. Resistite).

Przechodząc do niektórych szczegółów w wymiarze niniejszego zjawiska, wydaje się, że najbardziej szkodliwe dla stanu wiary katolickiej są co najmniej zaniedbania po stronie pasterzy, jeśli nie wprost ich udział w rozprzestrzenianiu tego, co bywa pojmowane jako katolicyzm nowy, zwany też otwartym, nietriumfalistycznym: jedynym, który może się zmieścić w Unii Europejskiej, a ta – mimo zboczonego prawa strassbursko-brukselskiego, podobnie zresztą, jak sam republikański ustrój liberalno-demokratyczny – jest ukazywana jako coś tak oczywistego, nietykalnego i jedynie właściwego, że staje się „najświętszym sakramentem” działania w Kościele.

Jednym z przejawów takiej postawy jest brak przeciwdziałania względem pisarzy duchownych czy świeckich, którzy w artykułach lub książkach wspomniane błędy nagłaśniają, upowszechniają, wsączają zwłaszcza w umysły młodzieży, a ta – drogą szczerego i przejrzystego wnioskowania do końca - często dochodzi do przekonania, że chrześcijaństwo raczej nie jest warte uwagi, oczywiście przy założeniu, iż prawdą jest to, co piszą „teologowie” rzekomego postępu: że jest ono mianowicie tylko regionalno-kulturowym upostaciowaniem ogólnoludzkiego odruchu religijnego, jednym pośród wielu innych wydań zupełnie współrzędnych, skąd wynika, że po prostu nie ma się czym przejmować.

Wspomniane wyżej hasła liberalnego chrześcijaństwa „otwartego” zostały już tak rozpowszechnione – także w czasopismach i na pasmach telewizyjnych w istocie niechętnych katolicyzmowi – że owe treści weszły nawet do odmawianej pod koniec liturgii słowa, powszechnej modlitwy wiernych, niestety również do „aktualizujących” formularzy, na całą Polskę rozsyłanych z Gniezna. Trzeba żywić nadzieję i modlić się o to, by głównie w Europie zachodniej coraz więcej biskupów nabrało odwagi para a defesa da verdadeira fé católica – do obrony prawdziwej wiary katolickiej (List Na exultância, 19 IV 2000), jak to pięknie wyraził Jan Paweł II, ostatnio pisząc do S. Łucji z Fatimy : aby mianowicie przyjęło postawę na miarę takich pasterzy naszych, jak Ignacy Tokarczuk, Józef Michalik czy Tadeusz Ryczan. Wiadomo bowiem, że w takich sprawach nie wystarczy okolicznościowo czasem coś powiedzieć, lecz w imię ojcowskiej troski o Owczarnię Pańską, trzeba słowu nadać konieczną skuteczność, aby nie była „wywracana wiara niektórych” (2 Tm. 2, 18) lub też bardzo wielu: aby mianowicie owce „życie miały i miały je w obfitości” (J. 10, 10).



Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna