Teksty Magisterium

 powrót
Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

Świadectwo

 

14 grudzień 2000

Chciałam się w moim świadectwie podzielić uczuciami i przeżyciami jakich doznałam na "Drodze Neokatechumenalnej".

Uczęszczałam na "Drogę" 5 lat. Byłam wprawdzie gorliwą katoliczkę, ale chciałam poprzez katechezy bardziej pogłębić swoją wiarę. Zachęcona słowami katechisty, że "To nie przypadek że Ty tu jesteś, to Bóg ciebie wybrał i przyprowadził" poczułam się wyróżniona i zaczęłam uczęszczać wraz z moją córką.
Już na pierwszych konwiwencjach oraz naukach zaczęłam popadać w nerwicę oraz lęki. Ludzie pytani jaką widzą różnicę w swoim życiu teraz w porównaniu z życiem przed "Drogą", dawali świadectwa, że do tej pory w Kościele nie znajdywali swego miejsca, nic nie słyszeli z czytań i nic nie rozumieli z kazań, a dopiero tutaj znaleźli prawdziwą wiarę. Obmawiało się przy tym księży oraz Kościół i proboszczów.

Już wkrótce zorientowałam się, że szacunek do bliźnich, a szczególnie do ludzi starszych orz wzajemna miłość jest tu pojęciem nieznanym. Wszyscy zresztą byli na "Ty". Sama byłam świadkiem jak 16-to letnia dziewczyna "nawymyślała" jednemu z braci, który mógł być jej ojcem. Przyjął to wszystko ze spuszczoną głową, bo gdyby się obraził, usłyszałby słowa już wcześniej zakodowane przez katechistów: "A kim ty właściwie jesteś, że nie można ci ubliżyć. Wszyscy przecież jesteśmy grzesznikami, a nawet padały słowa "kanaliami" i tylko człowiek pyszny i nienawrócony może być urażony, jeśli się mu coś przykrego powie".

Znam przypadki kiedy na konwiwencjach oprócz wyzwisk dochodziło do rękoczynów. Wszystko co działo się wewnątrz wspólnoty musiało być zachowane w tajemnicy. Straszono bowiem, że jeśli ktoś cos wyniesie, to dopuści się grzechu ciężkiego. Byłam tym bardzo zdziwiona, ponieważ w Kościele nigdy nie mówiono, żeby nic nie komentować.

Na pierwszym "skrótinium" kiedy padły słowa "Sprzedaj wszystko co masz i rozdaj ubogim" bardzo się tym przejęłam, gdyż jestem osobą otwartą na pomoc bliźnim. Zaczęłam sprzedawać swoje rzeczy osobiste i oddawać pieniądze do Towarzystwa Brata Alberta w Lublinie przy ul. Zielonej oraz na inne konta. Kiedy na etapie "Szema" zostałam zapytana przez katechistę jak wypełniłam słowo o dobrach opowiedziałam o swoim czynie. Zostało to skomentowane następująco: "Jeśli ktoś sobie szafę wyczyścił ze śmieci, to niech nie myśli, że wypełnił słowo". Do końca konwiwencji siedziałam ze spuszczoną głową i oczu nie mogłam podnieść. Gdybym wtedy miała tę odwagę, którą mam dzisiaj to zapytałabym katechistę: "Powiedz Ty bracie dla przykładu co sprzedałeś i co rozdałeś biednym". Byłam wtedy zastraszona i nie miałam śmiałości niczego powiedzieć.

Drugie "skrótinium" było dla mnie szokiem. Kiedy mówiono o przecinaniu afektów z bliźnimi przeczytano słowa z Ewangelii: "Kto nie ma w nienawiści ojca i matki, nadto samego siebie, nie może być moim uczniem". Nikt nie wytłumaczył braciom, że tego słowa nie można brać dosłownie, a jednak większość szczególnie młodych braci tak to przyjęła. Przecież każdy zdrowo myślący człowiek wie, że Jezusowi nie chodziło o nienawiść, lecz o to aby On był najważniejszy w życiu człowieka i aby nikogo nie stawiać na równi z Nim, nawet własnych rodziców i samego siebie. Przecież w wielu miejscach na kartkach Pisma św. Jezus tak wiele mówi o miłości. O co więc tu chodziło?

Po tym czytaniu na drugi dzień w ogromnej sali gimnastycznej w obecności około 100 osób (wiek od 16 do 60 lat) ustawiono naokoło krzesła, a na środku postawiono krzesło dla przesłuchiwanego brata. Naprzeciwko krzesła na prezbiterium siedzieli świeccy katolicy oraz jeden kapłan. I tu zaczynała się spowiedź z całego życia. Był co prawda kwestionariusz z pytaniami, ale to im nie wystarczało. Prowadzący katechista tak drążył w psychice człowieka, że mówiono o najskrytszych tajnikach własnej duszy. Mówiąc o idolach trzeba było mówić o swoim dzieciństwie, wyciągając często z grobu nieżyjących rodziców, opowiadać jacy to oni byli podli i jak bardzo zaważyli na życiu niejednego z braci.

Pod wpływem strachu bracia opowiadali o swoich grzechach nieczystości o wypaczeniach seksualnych, aborcjach itp. Wszystko to odbywało się w obecności braci, a także członków rodziny będących na "Drodze". W pewnym momencie podczas słuchania tych wypowiedzi ogarnął mnie straszny niepokój. Zaczęłam się modlić na różańcu oraz modlitwą "Pod Twoją obronę". Niepokój jednak nie mijał. Ponieważ zawsze trzymałam się słów Jezusa, który powiedział:
"Pokój mój zostawiam wam, pokój mój wam daję", zorientowałam się, że jest w tym jakaś przyczyna. Kiedy nadszedł czas mojego "skrótinium" powiedziałam na wstępie trzymając w dłoni różaniec (którego tam się nie odmawia), że mam pytania do katechistów. Zapytałam się wiec kto dał im taka władzę, aby w ten sposób przesłuchiwać braci, bo mnie w Kościele Katolickim uczono, ze istnieje spowiedź święta okupiona męczeńską krwią naszych kapłanów. Zapytałam również czy Ojciec Święty o tym wszystkim wie. Odpowiedzieli mi, że nie musza się przede mną tłumaczyć i że Ojciec Święty o tym wie i że już wkrótce podpisze "Statut Drogi". A jeśli chodzi o przesłuchania mówiono, że jest konieczne, aby człowiek zrzucił z siebie skorupę starego człowieka i stał się przez to nowym i odrodzonym.
Po tych zapytaniach usiadłam na krzesło (czego żałuję). Zaczęłam mówić o swoim dzieciństwie, wyciągnęłam z grobu nieżyjącego już ojca, który co prawda był winien mojego smutnego dzieciństwa, ale ja już dawno mu to przebaczyłam i modlę się za niego. Musiałam więc odgrzebać dawne rany co było bardzo bolesne. Zaczęłam opowiadać o moim małżeństwie, a na końcu zapytano mnie o moje pożycie seksualne. Było to dla mnie żenujące, ponieważ mam już swoje lata, jestem osobą schorowaną i ten temat już mnie nie interesuje.
Wszystko to odbywało się w obecności mojej córki. Na zakończenie mojego przesłuchania usłyszałam wyrok katechisty, że jestem osobą silną ale apodyktyczną. I tutaj zaczął się mój osobisty dramat. Córka moja bardzo się ode mnie odsunęła. Powiedziała mi, że dowiedziała się w końcu jaka ja jestem i że bardzo się dziwi, jak ojciec (mój mąż) tyle lat ze mną wytrzymał. Kilka razy nazwała mnie despotką. Kiedy ja zapytałam czemu się tak zmieniła (żyłyśmy dotąd w wielkiej przyjaźni) powiedziała mi, że nareszcie po drugim "sktótinium" pozbyła się afektów i żebym się od niej odczepiła. Można sobie wyobrazić co przeżyłam i co działo się w moim sercu.
Córka nadal jest dla mnie arogancka, prawie wcale się z nami nie kontaktuje, a kiedy ja pierwsza do niej zadzwonię prosi aby nie dzwonić i dać jej żyć, ponieważ ma "Drogę" i braci.

Chciałam jeszcze złożyć świadectwo pewnych manipulacjach finansowych, oczywiście bez posądzeń co do ich nieuczciwości, ponieważ nie jestem tego pewna.
Nigdy na wyjazdach nie ustalano stawki opłat, natomiast domagano się, aby do reklamówki wrzucać obfite kwoty, nawet ze wszystkimi drobnymi, ponieważ Bóg zatroszczy się o jutrzejszy dzień. Dla przykładu katechista podał fakt, że kiedyś ktoś tak uczynił, i kiedy przyjechał do domu to pod jego drzwiami niewidzialna ręka podłożyła prowianty żywnościowe, które pozwoliły przetrwać rodzinie. Słyszałam również o fakcie, że we Włoszech pewna samotna panna oddała swoje mieszkanie wielodzietnej rodzinie, sama zamieszkała na stancji i za 2 miesiące poznała milionera, wyszła za mąż i zamieszkała w przepięknej willi.
Po tych wszystkich przeżyciach udałam się do Katedry Lubelskiej i przed obrazem Matki Bożej zapłakałam jak małe dziecko. Zdałam sobie sprawę jak bardzo trzeba kochać Kościół Święty, naszych kochanych kapłanów, a nade wszystko konfesjonał, który jest najdroższym klejnotem naszej katolickiej wiary.
Jeśli tym co napisałam obraziłam Boga Wszechmogącego, Jezusa Chrystusa oraz Maryję Matkę Kościoła, to błagam o przebaczenie. Jeśli faktycznie, jak to twierdza katechiści, "Neokatechumenat" jest darem Opatrzności dla Kościoła, a jego założyciel Kiko jest "Prorokiem", to uważam, że ludzie świeccy powinni usunąć się na bok i oddać głos kapłanom, którzy mają przygotowanie teologiczne i znają dobrze Ewangelię. W przeciwnym razie będą istniały poważne nadużycia, które już doprowadzają do depresji, skłócenia rodzin, a nawet myśli samobójczych.

Jeszcze raz przepraszam prosząc o rozgrzeszenie
Zawsze wierna Kościołowi służebnica.



Copyright (c) 2000 Fundacja Antyk. Wszelkie prawa zastrzeżone
strona główna